Podnieceni fanatycy mody bardzo się niecierpliwią. 22:15 - nie jest jeszcze tak źle, poprzedni pokaz Michała Szulca też miał kilkanaście minut opóźnienia (a punktualność w tym sezonie jest naprawdę godna pochwały, bez ironii!), więc widownia czeka, świadoma istotności kolekcji i celowości swojego przybycia.
22:40. Niecierpliwość jest już wszechobecna i dobitnie wyczuwalna. Powietrze gęstnieje, robi się gorąco, wszyscy mają grymasy na ustach. Nikt jednak nie rezygnuje - tak bardzo wszyscy chcą podziwiać ubrania Tomaszewskiego!
22:45, drzwi się otwierają, wychodzi jakiś ważny pan i oznajmia, że mamy wchodzić powoli, że nie ma miejsc siedzących, że w ogóle nie ma miejsc, że pokaz jest instalacją. Ah, jakie poruszenie, jaka podnieta, jakie grymasy! Entuzjazm jakby opadł - nie będzie pierwszego rzędu (żadnego w sumie nie będzie), trzeba chodzić dookoła, oglądać stojące jak manekiny modelki i przyglądać się ubraniom projektanta?
"Wiesz co, ja sobie usiądę tutaj na siedzeniu, a ty sobie przejdź dookoła i wróć po mnie" - mówi elegancki pan w garniturze do swojej bardzo eleganckiej pani, która ze zmieszaną, może zniesmaczoną nawet miną, decyduje się na przejście wokół modowej instalacji.
Fakt, że tego typu performance jest odrobinę niepraktyczny na wydarzeniu takim, jakim jest tydzień mody. Fakt, że była to może niespodzianka trochę zbędna i wcześniejsze poinformowanie, chociaż napomknienie o tym, co będzie działo się na wybiegu u Tomaszewskiego, nie byłoby żadnym nietaktem. Ale fakt, że ten wieczór zdemaskował prawdziwość modowego fanatyzmu dużej części łódzkich gości, czyni wszystkie negatywy mało istotnymi. Dzięki, Panie Tomaszewski!
Instalacja kolekcji "Suprematism" Dawida Tomaszewskiego na wiosnę-lato 2015 na Łódzkim Tygodniu Mody |