26 października 2014

Fashion is my passion, ale instalacja modowa? Pokazu nie będzie?

22:00, sobota, ostatni pokaz sceny Designer Avenue 11. edycji FashionPhilosophy Fashion Week Poland w Łodzi. Tłum podnieconych fanatyków mody nie może doczekać się pokazu Dawida Tomaszewskiego, projektanta polskiego pochodzenia tworzącego od lat w Niemczech. Tomaszewski jest oficjalnie uznany za gościa zagranicznego FashionPhilosophy, krócej mówiąc: wyczekiwana szycha.

Podnieceni fanatycy mody bardzo się niecierpliwią. 22:15 - nie jest jeszcze tak źle, poprzedni pokaz Michała Szulca też miał kilkanaście minut opóźnienia (a punktualność w tym sezonie jest naprawdę godna pochwały, bez ironii!), więc widownia czeka, świadoma istotności kolekcji i celowości swojego przybycia.

22:40. Niecierpliwość jest już wszechobecna i dobitnie wyczuwalna. Powietrze gęstnieje, robi się gorąco, wszyscy mają grymasy na ustach. Nikt jednak nie rezygnuje - tak bardzo wszyscy chcą podziwiać ubrania Tomaszewskiego!

22:45, drzwi się otwierają, wychodzi jakiś ważny pan i oznajmia, że mamy wchodzić powoli, że nie ma miejsc siedzących, że w ogóle nie ma miejsc, że pokaz jest instalacją. Ah, jakie poruszenie, jaka podnieta, jakie grymasy! Entuzjazm jakby opadł - nie będzie pierwszego rzędu (żadnego w sumie nie będzie), trzeba chodzić dookoła, oglądać stojące jak manekiny modelki i przyglądać się ubraniom projektanta?

"Wiesz co, ja sobie usiądę tutaj na siedzeniu, a ty sobie przejdź dookoła i wróć po mnie" - mówi elegancki pan w garniturze do swojej bardzo eleganckiej pani, która ze zmieszaną, może zniesmaczoną nawet miną, decyduje się na przejście wokół modowej instalacji.

Fakt, że tego typu performance jest odrobinę niepraktyczny na wydarzeniu takim, jakim jest tydzień mody. Fakt, że była to może niespodzianka trochę zbędna i wcześniejsze poinformowanie, chociaż napomknienie o tym, co będzie działo się na wybiegu u Tomaszewskiego, nie byłoby żadnym nietaktem. Ale fakt, że ten wieczór zdemaskował prawdziwość modowego fanatyzmu dużej części łódzkich gości, czyni wszystkie negatywy mało istotnymi. Dzięki, Panie Tomaszewski!

Instalacja kolekcji "Suprematism" Dawida Tomaszewskiego na wiosnę-lato 2015 na Łódzkim Tygodniu Mody

19 września 2014

Kicz zamierzony. Moschino na wiosnę-lato 2015

Wiosenno-letnie kolekcje na rok 2015 nie stronią od mnogości wzorów i kolorów, kwiatów i kratki, geometrycznych figur i zabawanych nadruków, często ze sobą arcybanalnie połączonych. To okraszenie kiczem, nawet w autorskiej kolekcji Jeremy'ego Scotta, nie wywołuje skrajnych emocji. U Moschino jest inaczej - tu Scott pozwolił sobie na kicz, który sięgnął zenitu.

Można przypuszczać, że kiedy na wczorajszym pokazie Moschino ukazała się pierwsza modelka, widzowie zostali najpierw porażeni intensywnością różu kostiumu, a kiedy już doszli do siebie, oślepiła ich platynowa blond peruka. Pierwsze skojarzenie - chodząca lalka Barbie, bez żadnych wątpliwości. Drugie skojarzenie przyszło wraz z dalszą częścią pokazu. Kocie okulary, szerokie opaski na włosach, minispódniczki, mocno natapirowane fryzury, proste żakiety bez kołnierza, długie rękawiczki - przecież to moda lat 50-tych i 60-tych, ale w bardziej agresywnym, a mniej powabnym wydaniu.  
Lalki Barbie zaczęto sprzedawać w roku 1958. Nie bez powodu. To przecież Twiggy zadebiutowała w roku 1955, rozpoczynając modę na urodę wielkookiej, delikatnej, bardzo szczupłej dziewczyny o idealnych rysach twarzy. A lata 60-te? W filmie "Powiększenie" Antonioniego z 1966 roku jako jedna z modelek fotografa Thomasa wystąpiła Veruschka, której wygląd, w porównaniu do Twiggy, odchodzi od dziecięcej delikatności, a podkreśla kobiecą seksualność, ale także w tej nieskazitelnej, wręcz lalkowej formie.
Nie można jednak nie wspomnieć, że kolekcje Moschino to przede wszystkim zamierzona karykatura. Udowadniają to ogromne, plastikowe kolczyki, naszyjniki i paski na biodrach, a nawet gigantycznych rozmiarów okulary przeciwsłoneczne będące tylko estetycznym dodatkiem. Karykaturalne są także wielkie guziki przy - na pozór - tradycyjnym, beżowo-czarnym trenczu i czarny top będący olbrzymią klamrą.
Pokaz jak zwykle zakończyła prezentacja sukienek, jakże przekolorowanych i przemyślanie komicznych. Prym wiodą  - znowu monumentalne - kokardy (wyjątkiem biały, połyskujący garnitur, który zdobi jedynie mała mucha) i jaskrawe kolory.
Estetyka Moschino to już stały schemat: ma być z humorem, rozmachem i dystansem. Kolekcja nie jest jednak nigdy pustym zbiorem pomysłów. To świadomie wybrane nawiązania i wzorce, które i tym razem Jeremy Scott zinterpretował zgodnie z charakterystyczną wizją marki. 

Zdjęcia kolekcji pochodzą ze strony style.com

12 września 2014

Babie Lato w Piano Bar. Subiektywna relacja

Przełom sierpnia i września to czas znacznych zmian, od tych pogodowych, przez ubraniowe, aż po zamianę zmrożonego koktajlu truskawkowego na aromatyczną herbatę z cynamonem. Poznański Piano Bar postanowił umilić okres tych przeobrażeń i zorganizować Babie Lato - wydarzenie łączące mijającą już letnią energię z nadchodzącą jesienną nostalgią.

Restauracja reklamowała wydarzenie jako przede wszystkim pokaz mody, ale ja skłoniłabym się ku opinii, że pokaz mody był częścią składową eleganckiego, towarzyskiego wydarzenia. Wydarzenia świetnie zorganizowanego, przemyślanego i, mimo dość dużej ilości obecnych osób, nadal kameralnego.

Nie mogę nie wtrącić tutaj osobistej uwagi na temat witania i rozsadzania gości. Razem z moim partnerem byliśmy szczęśliwcami, którzy wygrali zaproszenia, zatem nie dosyć, że nie byliśmy gośćmi ani ważnymi, ani spodziewanymi, na moją prośbę o komfortowym miejscu siedzącym ze względu na ciążę, mimo ogromu rezerwacji i pełnej sali, pani Martyna Olszak, główna inicjatorka imprezy oraz pani Marta Klimowska, Dyrektor Martketingu Piano Bar, usadziły nas przy stoliku stojącym w części centralnej sali, zaraz przy wybiegu, po którym chodziły modelki. Nie ukrywam, że umiliło nam to wieczór jeszcze bardziej.

Nie straszne wydało się nawet półgodzinne opóźnienie, bo był to moment na złożenie zamówień u kelnerów (którzy do końca pracowali bardzo wytrwale) oraz posłuchanie kolektywu jazzowego. Delikatna muzyka w tle, surowe cegły, ciepłe światło oraz wystawa malarstwa abstrakcyjnego Romualda Błaszczyka nad restauracyjnymi sofami - to wszystko dawało poczucie wygody i klasy.

Stand-Up Osobliwy Krzysztofa Jahnsa był rzeczywiście osobliwy, dlatego pozostawiam ocenę każdemu słuchającemu z osobna. Mnie bezczelny humor z reguły bawi, ale czasami także żenuje. Podobnie było w tym przypadku.

Nareszcie część, która mnie interesowała najbardziej, czyli pokazy, a raczej pokaziki (ze względu na bardzo ograniczoną ilość sylwetek) mody. Pierwszą kolekcją, jaką mogli zobaczyć goście była Square by Beata Janiszewska. Choreografia pokazu, naładowana seksapilem i pewnością siebie, przykuła uwagę niejednego mężczyzny, ale dla mnie - i nie to, żebym miała jakieś kobiece obiekcje - była kompletnie zbędna. Obawiam się, że bez niej ubrania straciłyby tę zadziorną kobiecość, którą prawdopodobnie chciała pokazać projektantka, a zyskałyby więcej formalnej elegancji.



Czerń, geometria, faktura - tak opisują swoje projekty dwie absolwentki architektury i urbanistyki z Poznania tworzące markę Klekko. Słusznie, bo do tych trzech słów można by ograniczyć rozpisywanie się o kolekcji, a jest to oczywiście jej największa zaleta. A tych jest dużo więcej. Poszczególne elementy każdej stylizacji, mimo wszechobecnej czerni, nie zlewają się monotonnie ze sobą, ale harmonijnie współgrają, a to za sprawą tkanin o różnej ciężkości, które zostały ze sobą odpowiednio połączone. Ich optyczna sztywność uwypukla stanowcze cięcia, a jednocześnie nie stwarza wrażenia zimnej surowości.
Pokaz biżuterii Freywille Pure Art w towarzystwie ubrań projektu Beaty Janiszewskiej. Na temat samej biżuterii nie mogę się wypowiedzieć, bo po prostu jej nie widziałam - nie była ona na tyle masywna i wyrazista, by móc w szczegółach zobaczyć ją z odległości kilku metrów. Mam też zastrzeżenia co do wybranych ubrań, których minimalne wzorzystość i niejednolitość także przeszkadzały w odbiorze kolekcji biżuterii. Zdaję sobie sprawę, że takie wydarzenie jak Babie Lato rządzi się prawami sponsoringu i reklamy, ale moim zdaniem lepszym sposobem na ekspozycję biżuterii byłoby stworzenie gablotki/półki/stolika, do którego każdy z gości miałby swobodny dostęp.

 Serię pokazów wieńczyła najbardziej obfita kolekcja Stories Magdy Hasiak, której pełny, naprawdę udany, look book można zobaczyć na facebooku projektantki. Stories to luźno powiązane historie młodej, energicznej studentki i kobiety bardziej świadomej swojego stylu i osobowości. Tę pierwszą opisują miejskie nadruki, luźne, cienkie swetry i dzianinowe, wygodne spodnie. Ta druga ubiera się w seksowne, białe koszule, szerokie spodnie do kolan i mięsiste, pikowane kurtki z czerwoną podszewką. Jest to mieszanka luzu i szyku, ale w bardzo delikatnym, nie budzącym kontrowersji wydaniu. 

Babie Lato było doskonałą okazją do napicia się kawy lub wina w przyjemnej, relaksującej atmosferze. I chociaż pokazy mody były częścią imprezy jedną z wielu, należy oceniać ten wieczór jako miłe spotkanie w restauracji. A takie z pewnością było.

Kolekcje pokazane na wybiegu Piano Bar można zakupić w butiku Tutu, który był partnerem wydarzenia.

Zdjęcia pochodzą z oficjalnego profilu na facebooku Piano Bar.

21 marca 2014

Interpretacja filmowo-modowa. Rola ubrań w "Her" Spike'a Jonze'a

Her to najbardziej liryczna opowieść o komputerze, jaka mogła we współczesnej kinematografii powstać. Dlaczego historia maszyny u Spike'a Jonze'a tak bardzo przekonuje?


Nie będę rozwodzić się o genialności pomysłu na scenariusz tego filmu, ale zwrócę uwagę na element, który jest powodem jego fenomenu, mianowicie, na kontekst, w którym owy komputer funkcjonuje i jego relację z innymi "składnikami" świata. Inne współczesne filmy nawiązujące do postępu technologicznego (Matrix, Tranformers, itd...) ukazywały pewną niewiarygodność, odległy koncept, który może się zdarzyć, ale jest na tyle abstrakcyjny, że wręcz nieprawdopodobny. Podział świata w tych filmach był jasny: istnieją ludzie i osobno istnieją komputery, a te światy czerpią od siebie różne korzyści. Ludzie korzystają z komputerów, komputery szkodzą lub pomagają ludziom. Zauważalne tutaj zależności oparte na wykorzystywaniu i użyteczności (czyli określonych celach) są nieobecne w Her. Jeśli założymy, że w przyszłości komputery będą na tyle intuicyjne i inteligentne, by móc zyskiwać osobowość, mentalną tożsamość, cechy odpowiednie człowiekowi, to nie jeden z nas rzuci niedowierzające spojrzenie. 

Her ta teza staje się oczywistością, faktem. Ukazana w filmie relacja człowiek-komputer, po pierwszych trzech minutach oglądania tak bardzo absurdalna i niewiarygodna,  po upływie kilkudziesięciu scen przestaje być niezwykła.

Zastanawiałam się, co wpływa na taki odbiór. Nie można nie powiedzieć, że czyni się to za sprawą przedstawienia po prostu miłości ze wszystkimi jej skutkami ubocznymi: napięciem seksualnym, zazdrością, wzajemną fascynacją, wspólnym piciem wina. Jednak nadal gdzieś z tyłu głowy myśl o związku wirtualno-realnego jest absurdem. Pytam dalej: co w filmie sprawia, że ja temu wszystkiemu wierzę?

Nie treść, a sposób. Forma. Kolory, wystroje wnętrz, zagospodarowanie przestrzeni i, rzecz najważniejsza, ubranie! Co w Piątym elemencie nosi Bruce Willis? Futurystyczne kostiumy projektu 
Jean-Paula Gaultiera. A co nosi główny bohater Her, Theodore i reszta drugoplanowych i epizodycznych postaci? Oni po prostu mają na sobie ubrania. Codziennie stroje. Co najlepsze, stroje, które nam mogą wydawać się nieco staroświeckie i aż nadto zwyczajne. Myślę, że projektantka kostiumów - Casey Storm doskonale wiedziała, że aby odzwyczaić widza od stereotypowego postrzegania rzeczywistości science-fiction, musi sięgnąć po radykalne środki. Paradoksalnie te środki to: prostota, pozbycie się przepychu, brak skomplikowanych, geometrycznych cięć, nieobecność błyskotek i wzorów, które z science-fiction mogłyby być kojarzone. Im mniej, tym zwyczajniej, bardziej akceptowalnie. Męski strój to materiałowe spodnie  z wyższym stanem, koszula  (zazwyczaj jednokolorowa lub w delikatną kratę) oraz klasyczna marynarka. Żadnych dodatków, żadnych kontrowersyjnych, rażących w oczy elementów, które mogłyby zaburzyć obraz zwyczajności. Może się wydawać, że ubiór nie gra w filmie roli. Jest tak subtelny i prosty, że zdaje się być dla bohaterów bez znaczenia. Pozornie, bo przecież to właśnie ubiór spokojnie wprowadza nas w świat tego niezwykłego, filmowego obrazu, a bohaterów czyni bliższymi nam samym. 



Dla założycieli Opening Ceremony, marki, która łączy niezależność tworzenia z modą, sztuką, i szeroko pojętym designem, Carola Lima i Humberto Leona, kostiumy z Her były inspiracją do stworzenia osobnej, wyjątkowej kolekcji. Jedyne, czym różni się projekt kalifornijskich przyjaciół od tego w Her, to mocniejsze wykorzystanie kolorów i zabawa kontrastem. Nie zmienia to faktu, że kostiumy Casey Storm, tak proste i zwyczajne, urzekają nie tylko widza, ale także innych projektantów. 




Kto filmu nie oglądał, musi nadrobić zaległości. Polecam tym, którzy lubią, gdy film skłania do kilkudniowej refleksji. I tym, którzy potrafią docenić proste w formie, a wymowne w treści historie.

Zdjęcia kolekcji Opening Ceremony pochodzą ze strony https://www.openingceremony.us

19 marca 2014

Torba w roli głównej. Marka Mana Mana


Do pracy, na uczelnię, na zakupy, na wieczór. Torebka jest potrzebna zawsze i wszędzie. Ma być ozdobą stroju i jego praktycznym elementem. A gdyby znaleźć torebkę ozdobną, praktyczną i… ubierającą?
Fot. FB Mana Mana

Właśnie takie torebki: ładne, użyteczne i będące nie dodatkiem, ale elementem ubierającym, oferuje Mana Mana - gdyńska marka założona przez Marcelinę Rozmus. Nie uważam, że te torby spodobają się każdemu, a to z prostego powodu:  nie są dla każdego. Na pewno nie dla tych, którzy traktują torebkę jako obowiązkowy, negatywnie konieczny dodatek (chociaż… która kobieta nie lubi torebek?). Dzięki Mana Mana to torebka staje się główną częścią stroju, to na niej skupia się cała uwaga. Cała reszta to podporządkowane jej ozdobniki.

Fenomen tych toreb polega na prostocie w formie i odwadze w treści. Kształty nie zaskakują. Są najprostsze, nieudziwnione, najwygodniejsze: wielkie wory, małe torebki na ramię czy te trapezowe oraz kwadratowe do ręki. Zaskakuje natomiast bogata, śmiała paleta kolorystyczna. Barwy materiałów, z których wykonane są torby, to zazwyczaj jaskrawe i mało nudne odcienie: fuksja, głębokie błękity, turkusy, butelkowa zieleń, mocny pomarańcz. Jeśli torba ma nieco spokojniejszy kolor, jej wewnętrzna część wyróżnia się krzyczącą podszewką o intensywnej barwie. Jeśli torba jest czarna, monotonię przełamują jaskrawo oranżowe rączki. Niektóre są dekorowane pięknymi,  mniej lub bardziej folklorystycznymi haftami. Co więcej, autorka oferuje personalizację torebki. W cenie wliczony jest haft na zamówienie indywidualne, a to oznacza, że cokolwiek, co sobie wymarzymy,  Mana Mana umieści na zindywidualizowanej, niepowtarzalnej torebce.

Fot. FB Mana Mana

Fot. FB Mana Mana
Fot. FB Mana Mana

Założycielka pracowni piszę o sobie na swoim fanpage'u: "propagatorka nurtu produktów custom-made", czyli rzeczy powstałych specjalnie w odpowiedzi na czyjeś potrzeby, szytych dla indywidualnego odbiorcy. Ten pogląd przejawia się nie tylko w personalizacji toreb, ale koncepcie charakterystycznym dla każdej z nich. Dowód: torby pokryte połyskującą, plastikową powłoką oraz ogromne, pojemne wory noszone na mnóstwo sposobów to pomysły oryginalne i estetycznie urzekające. 

Mój ulubiony model - Mana Voor. Fot. FB Mana Mana

Oprócz toreb Mana Mana proponuje także etui na laptopy, plecaki, kuferki podróżne, kopertówki, torebki plecione i nerki. Ceny wahają się od 55 zł do 350 zł. Ja zakochałam się w modelu Mana Voor z eko-zamszu, kolor popielaty <3. A wam która z toreb przypadła do gustu najbardziej?

4 marca 2014

Balmain na wiosnę i jesień 2014. Estetyka sprzeczności

Pierre Balmain, fot. Vogue


Za co najbardziej kocham kolekcje Balmain? Za to, że po naoglądaniu się masy oversize'owych płaszczów
(do których coraz bardziej się przekonuję, sama jeden posiadam) i neoprenowych bluz ze zdeformowaną linią ramion (tych, na sezon wiosna-lato 2014 w polskiej modzie wcale nie mało), potrafią przypomnieć mi najbardziej zachwycające proporcje kobiecej sylwetki. Zawsze mocno podkreślona talia u Balmain czasami może przerażać nawet karykaturalnością, ale ja tę karykaturalność przyjmuję jako przesadę konieczną, by otrzymać kształt idealny, ze smakiem ociekający seksapilem.
Dyrektor kreatywny, Olivier Rousteing, kolekcję na wiosnę 2014 zapowiedział bardzo prosto: "I wanted to explore something casual and sporty". Należy pamiętać, że pojęcie swobody, codzienności i stylu sportowego to u Rousteinga pojęcia mimo wszystko względne, bo nadal uzależnione od bardzo eleganckiej estetyki marki. Oczywiście, możemy w tej kolekcji zauważyć sportowe kurtki typu bomber czy proste, luźno okalające ciało kardigany, ale nie możemy przeoczyć, że te z założenia mniej formalne rodzaje ubrań "zapożyczają" formę od ubrań bardziej formalnych i wyszukanych. W ten sposób powstaje elegancki, pikowany bomber, który w zestawie z dziewczęcą spódnicą odsłaniającą kolana, nie jest niczym zaskakującym. Czarno-biały kardigan we wzór kurzej stopki (odróżniamy od pepity!) i wykończony czarną, naturalną skórą, również wydaje się elementem istniejącym naturalnie, a jest kombinacją powszedniości i przeciwstawnego wyrafinowania. Mało krzykliwa kolorystyka nie kłóci się z tą, pozwolę sobie na skromny oksymoron, sportową wytwornością, a wręcz potęguje jej subtelność.

zdj. style.com
zdj. style.com

Kolekcję wiosenną przywołałam z dwóch powodów: by zapowiedzieć trendy nadchodzącego sezonu i porównać je z kolekcję Balmain na jesień 2014. Z kolekcją niezaprzeczalnie rewelacyjną, ale dość trudną do przyswojenia przez odbiorcę przyzwyczajonym do typowej kobiety Balmain. Oglądając zestawy, byłam zniesmaczona i zachwycona jednocześnie, to jak filmy Almodovara, które się uwielbia, a które uderzają dosłownością potraktowania tematu. Ubrania Oliviera Rousteinga na porę jesienną to spacer ścieżkami niebezpiecznego safari w cytrynowym, kłaczastym futrze; taniec na snobistycznym parkiecie drogiego klubu w skórzanych bojówkach.
fot. style.com
fot. style.com
Te dwie kolekcje to na pierwszy rzut oka kompletne przeciwieństwa - delikatność kontra zadziorność. I właśnie to zestawienie paradoksalnie czyni  Balmain jednolitym. Obie kolekcje reprezentują zestawienia skonstruowane na podobnych zasadach (sport - elegancja, kobieta-podróżnik - kobieta budząca pożądanie). A podstawą stworzonej ze sprzeczności Balmainowskiej architektury jest mój ulubiony, zawsze obecny, ściskający talię pas.

26 lutego 2014

Polscy projektanci w Poznaniu - butik 3º

fot. facebook
Dzisiejszy, męczący, skuszę się nawet na określenie - wyczerpujący dla mnie dzień, nie mógł zakończyć się milszym, zaszczepiającym we mnie dozę cudownej energii, akcentem! Euforię wywołała we mnie wizyta w butiku 3stopnie, drugim po TUTU, butiku sprzedającym kolekcje rodzimych, jakże utalentowanych i szyjących jakże cudowne ubrania, projektantów. Przyznam się i nie mam żadnego usprawiedliwienia, że nie wiedziałam, że takowy butik w poznańskiej Galerii Malta ma powstać, a że istniał już w pobliskim mieście, Luboniu. To naprawdę wstyd,  bo w tak bogatym wyborze polskich ubrań Poznań mógł wybierać dotychczas na różnorakich targach i wydarzeniach inicjujących strefę showroom (Zatargi, Mała Czarna), a  nie w butiku z prawdziwego, iście profesjonalnego (czytaj: komfortowego) zdarzenia.

18 lutego 2014

Wariacje na temat płaszcza

Marlene Dietrich w trenczu Burberry
W dalekiej przeszłości płaszcz pełnił funkcję nobilitacyjną: starożytne wełniane paludamentum (żołnierski płaszcz) nosili rzymscy imperatorzy, wodzowie i oficerowie, a w zależności od pełnionej funkcji właściciela, płaszcz różnił się kolorem. To okrycie wierzchnie ma też korzenie religijne - afgańskie muzułmanki noszą parandżę, by zasłonić dokładnie całe ciało i nie kusić, broń cię Boże, odkrytym łokciem czy kostką.

Płaszcz jest elementem ubioru, który często odzwierciedlał sytuację obyczajową, na przykład długa, czarna peleryna była na przełomie XIX i XX wieku dewizą dekadenckiej cyganerii artystycznej, ale, należy zwrócić na to uwagę, męskiej cyganerii. Kobiety w Polsce - i to tylko należące do warstwy arystokratycznej! - w XIX nosiły tzw. kontusik, jakże szlachecki i jakże formalny (tutaj można obejrzeć piękną galerię europejskich płaszczów i szali XIX wieku).

Płaszcz damski, w formie podobnej, która znana jest nam współcześnie, zyskał na popularności dopiero w latach dwudziestych XX wieku. Był bardzo obszerny i ozdabiał go ogromny, futrzany kołnierz. Lata pięćdziesiąte to okres świetności kultowego już trenczu Burberry, który z dumą filmowych diw nosiły Marlene Dietrich, Sophia Loren i Audrey Hepburn.

Piszę o tym dlatego, żeby zaznaczyć młodość obecności płaszcza we współczesnej modzie. Mimo to, że powyższa historia świadczy o dość formalnej, konserwatywnej i ograniczonej roli płaszcza (ale bardzo znaczącej!), jego aktualny wygląd jest wynikiem bardzo szybkiej ewolucji, bo nieco ponad sto lat dzieli owy kontusik od nowoczesnej, ekscentrycznej, krzykliwej i bardzo nieobliczalnej postaci płaszczów z tegorocznych wybiegów.

Ale do rzeczy. Oglądając londyńskie pokazy, nic tak bardzo mnie nie zaintrygowało, jak wielość kolorów i wzorów okryć wierzchnich. Płaszcz w intensywnym kolorze zazwyczaj skupia na sobie oczy przechodniów, a to z tej prostej przyczyny, że bardzo wyróżnia się na tle czerni, szarości, brązów i beżów, a tej zimy dodatkowo ciemno-zielonych parek. Ja sama posiadam kolekcję płaszczów w neutralnych kolorach (trzy czarne, biały, jasno-beżowy, w czarno-białą jodełkę, czarny w białe kropki) i, jeszcze do wczoraj, nie pomyślałabym nawet o zakupieniu długiego, oranżowego płaszcza. Aż nie zobaczyłam tego z kolekcji jesiennej 2014 od Preen by Thornton Bregazzi. I tego różowo-fioletowego od Paula Smitha. I wielu, wielu innych, które mnie zachwyciły i które naprawdę pragnę przyszłej zimy nosić.

Nie jest to przejaw mojej modowej brawury, ale raczej swoistej ubraniowej świadomości. Przecież płaszcz jest elementem garderoby każdej kobiety i tak, jak wysokie, trudne do noszenia kozaki za kolano czy niebezpieczny zestaw spódnicy i topu odkrywającego brzuch, może być częścią składową przemyślanego, nieprzypadkowego stroju. Oczywiście, nie przesadzajmy, bo frazeologizm "pójście na całość" w tym przypadku się kompletnie nie sprawdzi. Granica pomiędzy wyrafinowaną, modową zabawą a jaskrawym, kiczowatym przebraniem jest bardzo cienka.

Na londyńskich pokazach żadna granica nie została przekroczona, dlatego z wielką uciechą dla autorskiego i czytelniczego oka, zaprezentuję swój wybór nieograniczonych w oryginalności płaszczów na sezon jesienny 2014 z London Fashion Week.
Vivienne Westwood Red Label, Jonathan Saunders, Paul Smith, House of Holland
Joseph, Preen by Thornton Bregazzi, Temperley London, Richard Nicoll

Topshop Unique, Christopher Kane, Burberry Prorsum, Erdem
Issa, David Kuma, Tom Ford, Peter Pilotto